niedziela, 23 lutego 2014

KAPITEL 2

Mój dom czasami przypominał mi pałac z pięknego kryształu, który po dotknięciu sprawiał, że zamarzały ciepłe dłonie. Z lodu. Było tak zimno, tak nieprzyjemnie, tak ostro, że na całym ciele pojawiała się gęsia skórka. Może też dlatego unikałam swojej rodziny tak długo, jak musiałam. Może dlatego wolałam siedzieć na dworze. Może dlatego większość czasu w domu spędzałam we własnym pokoju, nucąc coś z poduszką na głowie, by się szczelnie zakryć i uciszyć.
Nie lubiłam pory obiadowej, gdy miałam wolne, nie lubiłam śniadań, więc dlatego specjalnie wstawałam wcześniej, by zjeść, jeszcze zanim ktokolwiek pojawił się w kuchni. Nie przepadałam za kolacjami, których nijak nie dało się ominąć. Mało rozmawiałam z rodzicami. Czas wolny spędzałam na płaceniu za to, za co nikt w domu nie mógł płacić. Tak naprawdę to w domu robiłam zbyt wiele, ale to była idealna ucieczka. Byłam przykładną córką i nie sprawiałam problemów wychowawczych. Przeciwnie – byłam właściwie wzorową dwudziestojednoletnią młodą kobietą, która ani nie piła, ani nie paliła, ani nie miała żadnej przestępczej przeszłości. Wykonywałam wszystko mechanicznie, ale to było w porządku, bo wiedziałam, gdzie uderzyć, żeby powstała upragniona dla innych cisza. Ja robiłam swoje, oni robili swoje i w ten sposób pozorowaliśmy szczęśliwą rodzinę w czasach wojny, jeśli takowa w ogóle istniała. Kiedyś było inaczej. Kiedyś robiłam, co chciałam, podejmowałam decyzje, które nie zawsze były trafne, uczyłam się na błędach, mówiłam za dużo. Ale w końcu zrozumiałam, że czasami lepiej było przemilczeć wiele spraw, by dostać upragnioną odpowiedź i nie wszystko się dostawało, choć nie twierdziłam, że nie było warto próbować. Dom był takim przypadkiem, który został rozłożony na czynniki pierwsze, po czym diagnoza zabrzmiała jednoznacznie: trzymaj się z daleka, a lepiej na tym wyjdziesz. Więc tak robiłam i faktycznie było lepiej. Był spokój, mama i tata byli niemal przypadkiem kobiety z małymi bliźniaczkami. Nie docierało do nich nic, co było odrobinę pozytywne, woleli przygniatać się ciężarem wszechogarniającej rozpaczy, aż się od tego po prostu dusili. A moja siostra była skrajnym przypadkiem, który raz wpadał w szał, raz wpadał doła. Jej przyjaciółka zginęła, gdy połowa miasteczka legła w gruzach. Ja z moją straciłam kontakt, bo na samym początku wyjechała z rodziną do innego miasta. Przeczuwałam, że podzieliła los przyjaciółki Sylwii, ale starałam się o tym nie myśleć.
Nie potrafiłam nikomu pomóc, bo nikt nie oczekiwał pomocy takiego rodzaju. Ale co by było, gdybym nagle zniknęła, gdyby mnie zabrakło? Jak poradziliby sobie beze mnie? Mamo? Tato?
Był poniedziałek piętnastego maja, kiedy miałam już w końcu swoją wypłatę i podczas półgodzinnej przerwy na obiad, kiedy pan Antoni mnie wypuszczał do domu, szybkim krokiem przemierzałam ulicę, by dostać się do biblioteki, by oddać książki. Nie miałam nawet zamiaru pójść do domu, bo z tego wszystkiego nawet nie byłam głodna.
Pogoda była perfekcyjna – słońce przygrzewało tak, że musiałam rozpiąć swoją szarą bluzę, by się nie przegrzać. Na niebie nie było ani jednej chmurki i nawet nie przeszkadzał mi wiatr co jakiś czas rozwiewający moje włosy, które rozpuściłam, by skóra mojej głowy w końcu odpoczęła. Dokładnie dla takich dni lubiłam wychodzić na dwór. Zaledwie garstka ludzi kręciła się po ulicach, więc byłam właściwie sama. Nuciłam pod nosem piosenkę, która cały dzień za mną chodziła i ledwo powstrzymywałam się od uśmiechu, który chciał wypłynąć mi na usta. Zaskakujące, że dopiero w takich sytuacjach człowiek potrafił zrelaksować się, robiąc rzeczy, które normalnie były dla niego uciążliwe, które zabierałyby czas.
Weszłam do budynku biblioteki, nawet się nie dziwiąc, że nie było ani jednej osoby. Podeszłam do biurka, uśmiechając się do jasnowłosej kobiety zapisującej coś w zeszycie i otworzyłam torebkę przewieszoną przez ramię, by wyciągnąć z niej kilka książek. Panie tu były z reguły miłe, ale nie mówiły za dużo. Tak naprawdę to nikt nie mówił za dużo, ale to było w porządku.
Kobieta zapisała, które pozycje oddałam i włożyła do nich karty, więc ponownie się uśmiechnęłam i odwróciłam się w stronę wyjścia, bo wiedziałam, że właściwie nie miałam tu już nic do zrobienia. Chciałam jeszcze trochę pokręcić się po mieście, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Zamknęłam za sobą drzwi i westchnęłam, mrużąc oczy przed promieniami słonecznymi. Zasunęłam zamek torebki i raźno ruszyłam przed siebie, zastanawiając się, czy jednak nie powinnam pójść na obiad. Z dnia na dzień jedliśmy coraz oszczędniej i może to był powód, dla którego nie byłam dzisiaj głodna? Z drugiej strony nie sądziłam, by pan Antoni odpuścił mi to, że nie byłam na obiedzie, choć doskonale rozumiał moje obiekcje dotyczące przesiadywania w domu. Zagryzłam wargę i z westchnieniem zdecydowałam się na pieczywo z piekarni. Nie rozumiałam nawet, dlaczego robiłam z tego wielki problem. Ważne było, że jeszcze mieliśmy co jeść.
Potrząsnęłam głową i przyspieszyłam kroku, zmierzając ku skrzyżowaniu ulic, gdy nagle zza rogu, gdzie miałam zamia skręcić, wpadła na mnie młoda dziewczyna z głośnym piskiem. Ledwo utrzymałam równowagę, łapiąc ją, by nie zderzyła się z ziemią, a ta nawet nie przeprosiła za swoje zachowanie, tylko pobiegła dalej, zupełnie się mną nie przejmując. Przed oczami zdążyła mi mignąć jej przerażona twarz i odwróciłam się, by się spytać, co się stało, ale wielka gula nagłej paniki mi to nie umożliwiła. Dziewczyna uciekała. A to nie oznaczało niczego dobrego.
- Szlag. – mruknęłam podniesionym głosem i popędziłam na złamanie karku, by jak najszybciej dotrzeć do piekarni i dowiedzieć się, czy stało się coś, o czym nie wiedziałam. Pan Antoni zawsze wszystko wiedział. W przeciwieństwie do ludzi, którzy zawsze chowali się w domach. – Szlag... – powtórzyłam, związując w biegu włosy gumką, którą nosiłam na nadgarstku. Moje serce walące w klatce piersiowej prawie zagłuszało mi własne kroki. Tak cholernie nienawidziłam się bać.
Przebiegłam przez kolejne skrzyżowanie, otumaniona wszechobecną ciszą. Miałam to wytrącające z równowagi wrażenie, że to cisza przed burzą. Dlaczego tamta dziewczyna uciekała?
Nagły świst przeciął powietrze i kilkanaście metrów przede mną przez kolejne skrzyżowanie dosłownie przeleciał pocisk z czołgu, a ja otworzyłam szeroko oczy, znajdując swoje serce w gardle. Głośny huk wyrwał z wewnątrz mojego ciała okrzyk i stanęłam jak wryta, zatykając dłońmi uszy. Pisk zajął mi cały umysł do tego stopnia, że przestałam nawet słyszeć swój oddech. Zawyła syrena, ostrzegająca o najeździe wrogów i dotarło do mnie, że nas znaleźli, a ja stałam na środku chodnika, sparaliżowana strachem. Musiałam dotrzeć do piekarni, dotrzeć do domu i...
Ruszyłam tak gwałtownie, że poślizgnęłam się na piasku i choć usilnie nie chciałam się odwracać w prawo, by zobaczyć kogokolwiek z najeźdźców, nie mogłam się powstrzymać. Moje oczy rozwarły się jeszcze szerzej, gdy prawie kilometr prostej drogi dalej zobaczyłam czołg i żołnierzy. Boże, dlaczego właśnie teraz? Dlaczego w ogóle?... Nawet nie spojrzałam w prawo, gdzie słyszałam zawalający się budynek. To był jakiś koszmar, prawda? Ja po prostu spałam i... Przyspieszyłam, nie dbając o zadyszkę, bo z ataku paniki zapominałam oddychać co jakiś czas. Musiałam się pospieszyć. Musiałam znaleźć rodzinę i uciec i...
Łzy zebrały mi się w oczach, czując napływającą histerię. Jak mieliśmy uciec? Dokąd?
Skręciłam w lewo, dostrzegając na horyzoncie moją piekarnię i kompletnie nie miałam pojęcia, jakim cudem udało mi się tak szybko tam dobiec, ale pobiłam wszelkie rekordy. Wpadłam jak poparzona, wściekle dysząc, a pan Antoni spojrzał na mnie z uśmiechem.
- Niemcy! – wyrzuciłam, ale on ani drgnął. Przecież musiał słyszeć wybuch i, do cholery, musiał słyszeć alarm! Dlaczego nie reagował?! Dlaczego stał w miejscu?! – Proszę pana! Musimy uciekać!
- Ratuj się, Pia. – oznajmił mi, a po policzkach spłynęły mi łzy. On nie mógł mówić poważnie! Chyba...
- Chyba nie ma pan zamiaru tu zostać?! – wrzasnęłam i złapałam go za rękę, by wyciągnąć go zza lady. – Nie mamy czasu, musimy uciekać!
Nie zapierał się, ale też nie wykazywał jakiejkolwiek inicjatywy, by cokolwiek zrobić. Po prostu dawał mi się ciągnąć, idąc w swoim własnym tempie i wiedziałam, że znacznie nas spowalniał. Ciągnęłam go przez ulicę, pociągając nosem, zalewając się łzami, a powietrze zaczęło coraz bardziej zapełniać się krzykami, strzałami, rozkazami i wiedziałam, że byli coraz bliżej. Szybciej. Szybciej!...
Powoli nadmiar adrenaliny zabierał mi zdolność rozeznawania się we własnym położeniu. Tuż przy wejściu na klatkę do mojego domu, zauważyłam nadjeżdżający czołg, a zaraz za nim niemieckich żołnierzy i przestałam kompletnie kontaktować. Nie miałam pojęcia, że z takiego powodu mógł urwać się film. Jak to było możliwe?...
Moja mama krzycząca, bym uciekała.
Sylwia płacząca bardziej, niż ja.
Połyskujący metal ostrza na ziemi.
Tata mierzący do żołnierza z pistoletu.
Strzał.
Huk wwiercający się boleśnie w mózg.
Mgliste obrazki morderczych oczu przeciwnika.
Krew sącząca się z kolana.
Żołnierz próbujący schwytać moją siostrę.
Jeden krok.
Drugi krok.
Uniesienie ręki.
Okrzyk.
Głuchy dźwięk i rękojeść dobita do pleców.
Zrobiłam to.
Nagle świadomość powróciła, a moja drżąca dłoń chciała wypuścić czarny nóż żołnierski i wydawało mi się, że za chwilę zemdleję. Czułam dudniące serce w klatce piersiowej i zrobiło mi się tak cholernie zimno, że przez chwilę zaczęłam się nawet zastanawiać, czy mężczyzna przede mną też się tak poczuje, kiedy w końcu wykrwawi się na śmierć. Chciałam krzyknąć mojej siostrze, by uciekała, ale z ust nie wydobył się ani jeden dźwięk. Wdech i wydech. Wdech i wydech. Jeszcze oddychałam. Ciało upadło. On już nie oddychał. Ja żyłam.
A jego zabiłam.
Przeraźliwy szum w uszach znowu zagłuszył wszystko, co działo się wokół mnie, a przecież jeszcze przed chwilą słyszałam krzyki i wystrzały. Jeden za drugim, jeden za drugim, bez końca. A teraz nic. Co ja zrobiłam? Dlaczego to zrobiłam? Przyglądałam się uciekającym ludziom, a ja stałam na samym środku ulicy, nie zdając sobie nawet sprawy, że przecież już dawno ktoś mógł podarować mi pocisk wprost do serca. Nie wiedziałam nawet, co ja tutaj robiłam, bo przecież niedawno byłam prawie na korytarzu kamienicy, w której mieszkałam. Wpadłam w cudownie orzeźwiające otępienie, wymazujące poczucie obrzydzenia do samej siebie. Nie miałam na sobie jego krwi, więc byłam czysta. I, kiedy inni upadali, brocząc zimny i boleśnie twardy beton swoimi łzami i czerwienią, ja stałam i patrzyłam. Zgubiłam z pola widzenia swoją siostrę, nie miałam pojęcia, gdzie podziali się moi rodzice. Nie widziałam ich wśród martwych ciał, które tworzyły przed moimi oczami niemal ludzki dywan. Moja sąsiadka. Pan Antoni. Starsza pani z pierwszego piętra. Mogłabym tak długo wymieniać, bo wciąż ktoś upadał. Jak to się stało, że upadali właśnie teraz? Dlaczego byli tutaj i dlaczego się nie schowali? Jakim cudem to działo się tak szybko? Nie mogłam nic na to poradzić, po prostu...
Postawny żołnierz złapał młodą dziewczynę, choć ta wyrywała się i, sądząc po otwartych ustach, krzyczała, ale ja ciągle słyszałam szum. Nawet z takiej odległości widziałam jej mokre policzki i jego szeroki uśmiech i zadygotałam. Znałam ją. Nie mogła mieć więcej, niż szesnaście lat. A tam dalej kolejna schwytana kobieta. Kolejna i kolejna. Gdzie była moja siostra? Dlaczego wciąż stałam, zamiast uciec?
Nagle przede mną jak spod ziemi wyrósł kolejny żołnierz z lubieżnym wyrazem twarzy i ponownie się wzdrygnęłam. Mierzył mnie dumnym i pewnym siebie spojrzeniem, jakby mnie oceniał. Broń była opuszczona, już wyciągał po mnie rękę, a ja zupełnie nieprzytomnie zamachnęłam się nożem. Na nic się to nie zdało – uchylił się, śmiejąc się sucho. Wtedy do mnie dotarły krzyki, głośne zawodzenie, strzały z karabinów, poczułam zapach prochu, kurzu unoszącego się z ziemi i mdłości w przełyku. Zabiłam człowieka i znów chciałam to zrobić. Wiedziałam, że musiałam. Oddychałam spazmatycznie, a moja klatka piersiowa unosiła się gwałtownie, gdy machałam nożem, próbując go od siebie odsunąć, ale on tylko się śmiał, unikając ciosów, jakby to nie robiło na nim najmniejszego wrażenia. Miałam łzy w oczach i czułam porażkę w powietrzu, choć nie chciałam dopuścić do siebie brutalnej prawdy, która sama się nasuwała. Chciał mnie złapać dokładnie tak samo jak inne kobiety dla tylko jednego powodu. Krzyknęłam piskliwie, gdy uderzył mnie z pięści w twarz, aż automatycznie wypuściłam z ręki nóż. Odskoczyłam do tyłu, rozglądając się za drogą ucieczki, ale on znowu był przede mną i poczułam na swojej szyi mocny uścisk. Przyciągnął mnie do siebie, aż zderzyłam się z jego ciałem, sycząc z bólu. Łzy spłynęły po moich zimnych policzkach, a on znów uniósł rękę, by mnie uderzyć. Zacisnęłam powieki, modląc się, by zdecydował się mnie zabić, niż zabrać gdzieś i zgwałcić. Cios nie nadszedł. Przestałam oddychać w napiętym oczekiwaniu, ale nic się nie działo. Otworzyłam oczy i wtedy dostrzegłam dłoń wpijającą się w nadgarstek żołnierza, który nie odrywał ode mnie wzroku.
- Puść ją. – usłyszałam i zorientowałam się, że ktoś musiał za mną stać. Ramię żołnierza drżało i nieprzytomnie zdałam sobie sprawę, że oboje musieli się właśnie siłować. Przełknęłam głośno ślinę, mając gorzką nadzieję, że mężczyzna, który za mną stał, nie puści ręki tego, który wciąż trzymał mnie za szyję. Sekundy dłużyły się w nieskończoność, a wiatr, który co chwilę owiewał nasze ciała, nagle stał się lodowaty i przyprawiał mnie o gęsią skórkę. Nie mogłam nawet sprawdzić, co się działo z moją rodziną. Byłam w imadle dwóch mężczyzn, a jeden z nich chyba chciał mnie uratować, choć nie miałam pojęcia czemu. Puścił. Zatoczyłam się do tyłu, wpadając na kolejny męski tors i niespodziewany cios w szyję sprawił, że zrobiło mi się ciemno przed oczami i kompletnie odpłynęłam.

-...Fischera. Jest w kiepskim stanie...
- Dziwisz się? Też bym się nie spodziewał, że stary dziad będzie miał scyzoryk w ręku. Człowieku...
- Ta mała suka nie była lepsza, zabiła Neumanna. Jak ją dorwę...
- Nie sądzę, stary. To było dziwne.
- Co było dziwne?
- Porucznik ją zabrał od naszego grupowego psychopaty.
- Też bym ją zabrał. A potem zerżnął, aż by nie mogła się ruszyć.
- Myślisz tylko chujem.
- Jakbyś ty był lepszy, Kluger.
- Ja ci tylko, kurwa, mówię, że lepiej, żebyś jej nie tykał, póki porucznik na to nie zezwoli.
- To tylko dziwka. Czy on kiedykolwiek przejmował się dziwkami, które zbieraliśmy? Z Polski? Kluger, potrzebujesz ostrego jebania, bo...
- Och, stul, kurwa, mordę. Żebyś się nie zdziwił, jak ci odstrzeli ten pusty łeb. Chcesz podzielić los Neumannów?
- A ty co? Nie w nastroju?
- Straciliśmy ludzi. Nie wiem, co w tym, kurwa, takiego zabawnego.
- Widziałem niezłe cipki. Wrócimy na bazę i ci przejdzie. A Fischer z tego wyjdzie. Zobaczysz, dostanie rozkaz od porucznika, by wyzdrowiał, to natychmiast to zrobi.
- Oby.

Gdy w końcu przytomność powróciła mi na tyle, że byłam w stanie otworzyć oczy i rozeznać się w swoim położeniu, dotarło do mnie, że leżałam w jakiejś ciężarówce i byłam przewożona jak bydło wraz z innymi kobietami, młodymi dziewczynami, a nawet – o zgrozo – kilkoma dziewczynkami. Doskonale zdawałam sobie sprawę, co się stanie, jak już dojedziemy na miejsce, gdziekolwiek to miało być, ale to nie sprawiło, że płakałam, tak jak wszystkie inne. Po prostu leżałam i mrugałam powiekami. Mdliło mnie, kręciło mi się w głowie i drżały mi kończyny i chciałam po prostu zasnąć, nie obudzić się i...
- Co oni ci zrobili? – dziewczyna z kamienicy naprzeciw kucnęła przy mnie, ocierając twarz z łez. Nie znałyśmy się zbyt dobrze, ale czy to robiło jakąś różnicę w tym momencie? Odetchnęłam, walcząc z mdłościami i zagryzłam wargę, próbując sobie przypomnieć cokolwiek od momentu, gdy pocisk z czołgu przeleciał mi przed oczami. – Ty jedyna byłaś nieprzytomna. – dodała i nagle wszystkie kobiety ucichły, patrząc na mnie wyczekująco. Nie wiedziałam, o co im chodziło, ale jakaś dziwna myśl przemknęła mi przez głowę, że może to dobrze, że skupiły się na mnie, a nie na tym, że zostaną zgwałcone przez niemieckie świnie. Wzdrygnęłam się, nie wierząc, że naprawdę pomyślałam o tym tak swobodnie. W końcu mój los nie był inny, czyż nie? O Boże, będzie mnie dotykał jakiś obrzydliwy...
- Jeden z żołnierzy mnie uderzył. – wydusiłam schrypniętym głosem. Automatycznie uniosłam dłoń, by dotknąć policzka i syknęłam, gdy tylko opuszki palców zetknęły się z gorącą skórą. Musiałam wyglądać tragicznie. – A potem drugi kazał mu mnie puścić i jak już puścił, to... uderzył mnie w szyję... i straciłam przytomność jakimś cudem... – zmarszczyłam czoło ze zdezorientowaniem. Faktycznie szyja mnie też bolała. I wtedy wyprostowałam się do pozycji siedzącej z szeroko otwartymi oczyma. Rozejrzałam się wokół i zdałam sobie sprawę, że leżałam na podłodze, a tuż za mną oddzielała mnie tylko blacha od szoferki, w której wyraźnie słyszałam męskie głosy. Mówili o mnie. To ja byłam tą, która zabiła jednego z ich żołnierzy i to ja zostałam znokautowana przez porucznika.
- Po co nas zabrali? Przecież nie nadajemy się do ciężkiej pracy! – rzuciła wzburzona szesnastolatka, a ja przełknęłam głośno ślinę. Dlaczego pytała o to mnie? Dlaczego to ja miałam jej przekazać tę brutalną wiadomość? Zakryłam twarz drżącymi dłońmi i westchnęłam przeciągle, wciąż czując na sobie ich natarczywe spojrzenia. Co miałam im powiedzieć?
- Myślę... – zaczęłam i znów poczułam mocne zawroty głowy. Boże, to by było takie miłe, gdybym mogła znów zemdleć, ale... – Myślę, że wolałybyśmy już umrzeć, niż czekać na to, co nam zrobią. – rzuciłam cicho i zacisnęłam usta w cienką linię, czując napływające łzy. Wszystkie będziemy zgwałcone, pewnie potem zabite, gdy już przestaniemy się do czegokolwiek nadawać. Będziemy traktowane jak kurwy i nie dostaniemy nawet za to ani grosza.
- Słyszałaś cokolwiek, co mówili? – dziewczyna wciąż pochylająca się nade mną wskazała głową na okienko szoferki. Nie miałam nawet pojęcia, skąd ona wiedziała, że znałam niemiecki. Może moja mama ją uczyła...
Skinęłam bezwiednie głową, prawie parskając śmiechem.
- Taa, nazwali mnie dziwką i jeden z nich powiedział, że mnie przerżnie tak, że nie będę mogła się ruszać... – powtórzyłam tępo i dopiero po chwili, gdy podniósł się płacz, zrozumiałam, że podałam im najbardziej okrojoną z miłych słówek wersję tego, co z nimi będzie. Kurwa, niech to szlag trafi!
Nagłe hamowanie sprawiło, że moja głowa niczym piłka odbiła się od metalowej ścianki i syknęłam, gdy ból eksplodował tak, że zrobiło mi się ciemno przed oczami. Słyszałam zaciągnięcie ręcznego i poczułam, że zaczęłam blednąć na myśl o tym, że prawdopodobnie byłyśmy już na miejscu i zaraz rozpocznie się koszmar większy, niż te trzy ostatnie lata, które minęły. Trzask drzwi, głośne śmiechy i gwizdy i obraźliwe dla nas teksty. Mdliło mnie coraz bardziej i coraz bardziej miałam ochotę wyrwać komuś broń i się zastrzelić, choć tak cholernie ceniłam własne życie. Ale te dziewczynki? Przecież one miały pewnie po dziesięć lat! Nie więcej! Potwory!...
Nagle drzwi na samym końcu ciężarówki otworzyły się, ale nic nie zobaczyłam przez kobiety, które zaczęły się tak tłoczyć do tyłu, że zostałam wgnieciona w ściankę, tracąc dech.
- Kto by pomyślał, że polskie kurewski są takie strachliwe! – stwierdził jeden z nich, a reszta wybuchnęła aroganckim śmiechem. – Setka przed wami była dokładnie taka sama i trzy czwarte na tyle upośledzone, że nie rozumiały ani słowa!
- Chciałeś powiedzieć, że żadna nie rozumiała. – podrzucił inny. – Wszystkie te, które były inteligentne, albo się zabiły, albo zostały zabite w... No nie nazwałbym tego walką, bo cipy nie walczą, no ale wiesz, co mam na myśli.
Wzdrygnęłam się, gdy nagły wystrzał z broni rozbrzęczał w moich uszach, a kobiety zaczęły coraz bardziej lamentować. Nie uroniłam ani jednej łzy. W szoku dotarło do mnie, że nie było warto, skoro ci skurwiele byli bardziej zadowoleni, gdy panika była wymalowana na twarzy. Niech zdechną. Nie zobaczą mojego strachu.
- Wyłazić, do kurwy nędzy! Jazda! – ciężarówka się zapadła i zrozumiałam, że kilkoro musiało wejść do środka. Głośne wrzaski nasiliły się, a mi ze strachu zrobiło się zimno, aż poczułam drgawki.
- Alicja! Alicja! – zacisnęłam zęby, gdy gula znów pojawiła mi się w gardle na krzyk dziewczynki. Musiałam to zignorować. Nie mogłam tam pójść i ją ratować, bo wiedziałam, że już ratunku nie było. Dla żadnej z nas. Musiałam to zaakceptować, a potem znaleźć sposób, by się zabić. Cokolwiek.
Tłum przede mną zmniejszał się coraz bardziej, aż w końcu jeden z żołnierzy, który nie miał już na sobie hełmu, mnie zauważył i uśmiechnął się pogardliwie, najwyraźniej rozpoznając we mnie sukę, która zabiła... Jak on się zwał? Ach, Neumann. „Suka, która zabiła Neumanna”.
Złapał mnie za ramię i postawił na równe nogi, choć mi wciąż kręciło się w głowie po straceniu przytomności. Nie odezwał się ani słowem i prawie wypchnął mnie na zewnątrz, aż upadłam na kolana, rozbawiając przy tym resztę żołnierzy. Miałam ochotę na nich splunąć, ale ostry ból w lewym kolanie przypomniał mi, że wcześniej też się wywróciłam i krwawiłam. Zacisnęłam powieki i wstałam chwiejnie, unosząc wysoko podbródek.
- Och, więc to ta mała szmata, która zabiła nam Neumanna? – spytał jeden i śmiechy natychmiast ustały. Otworzyłam oczy w tym samym momencie, gdy jeden z nich złapał mnie za ręce i przyciągnął do siebie. Brązowe tęczówki zalśniły dziwnie i zachłysnęłam się śliną, gdy zrozumiałam, że właśnie skonfrontowałam się z przyczyną mojego obolałego policzka.
- Zamawiam. – oznajmił głośno, a ja zmusiłam się do przełknięcia strachu. Nie mogłam inaczej. Musiałam być silniejsza, niż oni. Musiałam.
- Tknij mnie, a podzielisz los waszego drogiego Neumanna. – powiedziałam, cedząc każde słowo, a wśród żołnierzy zapadła cisza. Moja głowa odbiła się na bok, gdy kolejny raz uderzył mnie w twarz. Zacisnęłam zęby, powstrzymując się od okrzyku bólu, choć łzy znów zaczęły się cisnąć do oczu. Mógł mnie skatować. To też bym wolała, niż gwałt. Wszystko było lepsze.
- Tknąłem cię, dziwko. Co teraz? – spytał, jakby zupełnie nie zaskoczył go fakt, że potrafiłam mówić po niemiecku. Nie wiedziałam, jakim cudem byłam w stanie myśleć trzeźwo, ale to działało. Zamachnęłam się nogą i wycelowałam ją prosto w jego krocze, a, gdy puścił moje dłonie i skulił się z jękiem bólu, odepchnęłam go od siebie, aż poleciał na ziemię jak długi. Nie potrzebowałam większej zachęty. Odwróciłam się na pięcie i rzuciłam się do ucieczki, mając nadzieję, że w nerwach mnie zastrzelą i tak skończy się moja krótka historia. – Stój, ty pierdolona kurwo! Stój! – darł się za mną, ale chyba musiał być naprawdę niespełna rozumu, jeśli myślał, że się go posłucham i podam mu się na tacy tak po prostu. Prędzej mnie zabije, ot co.
Inni się śmiali. Nie miałam pojęcia, co w tym było takiego zabawnego, może po prostu nie rozumiałam poczucia humoru osób, które były zdecydowanie zdegenerowane i pozbawiona kręgosłupa moralnego. W końcu wzięli tyle zakładniczek, że musieli mieć chyba jakiś burdel, w którym mogłyby się wszystkie pomieścić. Nawet nie wiedziałam, dokąd uciekałam. Udało mi się tylko zreflektować, że wbiegłam w las i kilka razy potknęłam się o gałęzie leżące na ziemi. Ale uciekałam. I wychodziło mi to całkiem nieźle, póki nie rozległ się huk, a ja poczułam jeden z najgorszych rodzajów bólu przeszywający moje prawie ramię i straciłam z zaskoczenia równowagę, wpadając na liście amortyzujące upadek. Postrzelił mnie. Tylko postrzelił. Całe moje ciało pulsowało i z bólu zrobiło mi się słabo.
- Czy ciebie już do reszty pojebało?! Myślisz, że kazałem ci ją puścić po to, byś później znów się próbował do niej dobrać?! Masz zakaz zbliżania się do niej!
- Dlaczego?!
- Bo jestem twoim przełożonym, do kurwy nędzy i nie podważaj mojego autorytetu! Nikt nie ma prawa zabijać tu kogokolwiek prócz mnie! Czy wyraziłem się jasno?!
- Tak.
- „Tak, panie poruczniku”.
- Tak, panie poruczniku!
- Odmaszerować, ty pierdolony prostaku!
A potem usłyszałam tylko stanowcze kroki w moim kierunku i wiedziałam, że powinnam była się podnieść i próbować uciekać dalej, ale ból mi powiedział, że to nie miało sensu, bo nie miałam siły i musiałam się z tym bezsprzecznie zgodzić. Och, cholera, jak to bolało...
- Coś jest z tobą stanowczo nie tak. – oznajmił mi głos nade mną, a ja kolejny raz ochoczo oddaliłam się w krainę radosnej nieprzytomności.


9 komentarzy:

  1. bleee ohyda aż mnie ciarki przechodza na myśl jak koszmarni potrafią być faceci ;/ pisz dalej ;P czekam

    OdpowiedzUsuń
  2. awww... :3 Czytam to i nie mogę się doczekać Billa :3

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja chcę więcej, o.
    I właściwi nie wiem, co więcej mogę ci powiedzieć, bo tak naprawdę na razie nie mamy pewności, że face, który właśnie do niej podszedł to Kaulitz. Ale pewnie wszyscy na to liczą. Ja na pewno xD
    To pozdrawiam i do następnego :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak czy tak zdania co do poprzedniego odcinka nie zmieniłam, ale w tym jest o wiele lepiej i jak po jedynce nie byłam ciekawa kolejnego rozdziału, tak teraz będę wypatrywać trójki.
    Boże, chyba jestem jedyną osobą, którą kręcą ci żołnierze... XD Zapomniałam nawet, że tu jakiś Bill będzie i jak dla mnie mógłby w ogóle nie występować, bo mi tylko obraz popsuje :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znaczy, byłam ciekawa, co mogłaś wymyślić, ale czy pojawiłby się odcinek dzisiaj, czy za tydzień, to nie robiło mi różnicy, a teraz będę niecierpliwie czekać.

      Usuń
  5. Dobrze, że Pia ma pana Antoniego, a raczej miała. Pomagał jej zachować pogodę ducha. Dobre i to, w tak gówniastych czasach.
    Tak doskonale opisałaś scenę walki z żołnierzem, że sama odczuwałam niepokój o Pię. I jak przeczytałam, że jednak ją pojmali, to na jej miejscu żałowałabym, że mnie nie zabili. Masakra, trafiła do ich obozu. Sądząc po rozmowie Klugera i tego drugiego marszczyfreda, to nie będzie miała lekko. Na dodatek bawią się w zamawianki-.- debile jedne..
    Te brązowe tęczówki były dość mylące. Na początku myślałam, że to porucznik. Jaki zonk, dobra, nie przyznaję się:D
    Teraz przechodzę do moich ulubionych cytatów. Jeeeheej! ,, Stój, ty pierdolona kurwo! Stój!” Oraz: ,,Odmaszerować, ty pierdolony prostaku!”<3 coś czuję, że jutro zabłysnę w gimbazie.
    PS. Rozdwojenie jaźni, taa… Poważna choroba. If you know what i mean:D Bądź czujna!
    Pozdrawiam Edyta

    OdpowiedzUsuń
  6. Łiiiiiiiii, rozdzialik! ;D
    Czytałam to wczoraj około wpół do drugiej po tym, jak skończyłam ogarniać mieszkanie i miałam to skomentować, ale mi się nie chciało, ot co. ;D
    Tak więc usiadłam sobie teraz, zacierając łapki i widząc, że tym razem ludzie na Ciebie nie wsiedli... Kurczę, nieścisłości nieścisłościami, ale po chuja pana 10 osób się odzywało? Ja z tego zrezygnowałam, bo rozdział mi się po pierwsze, mimo wszystko podobał, a po drugie te osoby i tak mnie wyręczyły, choć mogły się zachować kulturalniej. Jeszcze komputer nie był mój, a ja... Nie pamiętałam gmaila i nie ogarniałam tej klawiatury. :c
    Ale zostawmy temat powszedniego rozdziału! :D
    Kurczę, w poprzednich opowiadaniach... Twój styl od początku mnie urzekł, ale pierwsze dwa rozdziały tego opowiadania zostały napisane tak zupełnie inaczej... Jejku, albo Twój styl uległ jakiemuś znacznemu poprawieniu, bardziej go doszlifowałaś, albo mi się coś wydaje! Nie zrozum mnie źle, zawsze pisałaś bardzo fajnie, ale to opowiadanie... Hm... Jakby pokazuje Twój potencjał. Ja też tak chcę, zamień się! :D :c ^^
    Szkoda mi Pii, rzeczywiście, wzbudza współczucie, ale jej optymizm... Wydaje mi się, że nie potrafisz tworzyć bohaterek, które są zupełnie normalne! A ja się czuję dziwnie, bo choć Pia nie zyskała wiele mojej sympatii w ciągu tych dwóch rozdziałów, lubię to, że są takie.. Psychiczne! :D Mam pewność, że nie tylko ja mam zrytą banie, nawet nie wiesz jakie to, kurwa, pokrzepiające. :D
    Kurczę... Coś mnie smutek ostatnio łapię i dzisiaj nie mam siły komentować, przepraszam! Powiem tylko, że świetnie Ci to wyszło w tym rozdziale, wszystko jest na miejscu i w ogóle... :D Zaskoczyłaś mnie też, że prolog był właśnie z tego rozdziału. :D
    Dobra, nie nudzę.
    Weny,
    Effie.

    OdpowiedzUsuń
  7. No to Ci się udało! Tak, zbieram szczękę z podłogi. Możesz być z siebie dumna. Znowu.
    Kurde! Przeczytałam wiele książek z czasów drugiej wojny światowej. ,,Wybór opowiadań" T. Borowskiego, ,,Inny świat" G. Herlinga-Grudzińskiego, ,,Dymy nad Birkenau" S. Szmaglewskiej, ,,Jeźdźca Miedzianego" P. Simons i muszę Ci powiedzieć, że jestem pod wrażeniem Twoich opisów. Przewóz kobiet i ich traktowanie przez żołnierzy był naprawdę porównywalny z tym z czasów wojny. Jeśli babcia Ci opowiadała o wojnie, to masz zarąbistą babcię!
    Szkoda mi pana Antoniego, mimo, iż był w tym opowiadaniu tylko przez chwilę, to bardzo go ceniłam! A rodzice i siostra Pii kojarzą mi się z rodziną Mietanowych z ,,Jeźdźca Miedzianego". Tam Tatiana była niemalże wykorzystywana przez swoją rodzinę, żeby pracować ciężko i zarabiać na chleb. Bardzo mi to przypomina sytuację rodzinną Pii. Ale mniejsza z tym...
    Może to przez te brązowe tęczówki żołnierz, który został znokautowany przez Pię, przypomina mi któregoś z bliźniaków... Coś mi się wydaje, że ten facet nie odpuści i jednak jeszcze raz tknie dziewczynę...
    Tak w ogóle... Nie oddychałam jak czytałam opis zabicia żołnierza przez Pię...

    OdpowiedzUsuń
  8. Halou :>
    Właśnie zaczęłam czytać, więc od czasu do czasu Ci pewnie pospamuje. Przypadkiem zaczęłam od pierwszego rozdziału, potem przeczytałam prolog i oto jestem tutaj, zadowolona, że coś się wreszcie dzieje i podenerwowana. Idę czytać dalej z mocno bijącym sercem! :)

    OdpowiedzUsuń