poniedziałek, 24 marca 2014

KAPITEL 11

- A ile pani mąż był od pani starszy? – siedziałam na krześle, opatrzona i i ubrana w rurki i koszulkę, całkowicie zrelaksowana, bo Maria miała ze sobą grzebień i wsuwki i czyniła nimi cuda na mojej głowie. To było lepsze, niż każdy jeden masaż i naprawdę chciało mi się od tego zasnąć jej w gabinecie. Nie miałam pojęcia, co tym razem sobie wymyśliła, ale biorąc pod uwagę, że ciągle majstrowała coś przy prawej stronie, to mógłby być dobierany warkocz.
- Trzy lata. – odparła, nawet na chwilę nie przestając robić coś z moimi włosami. – Czemu pytasz? – czemu pytałam? Chyba nawiązywałam konwersację. Zmarszczyłam czoło na myśl, że mogła sobie wyobrazić, że chodziło mi o coś innego. Nie, Maria, wcale nie chodzi mi o porucznika!
- Bo mówiła pani, że nie akceptowali pani wyboru, więc pomyślałam, że może był dodatkowo dużo starszy, czy coś... – wzruszyłam zdrowym ramieniem i usłyszałam, że się uśmiechnęła. Doszłam do wniosku, że chyba lubiła rozmawiać na ten temat, choć jej męża tu nie było. I choć ciągle mnie zastanawiało, jak długo już jest wdową, wolałam nie pytać, bo może Maria była szczęśliwa dzięki wspomnieniom, które tworzyły historię bez śmiercionośnego zakończenia. To tak, jakby historia nigdy się nie kończyła i wciąż trwała.
- Po prostu oczekiwali, że ich córeczka zwiąże się z lekarzem lub prawnikiem i urodzi mu tuzin dzieci. – zachichotała, a ja mimowolnie uśmiechnęłam się na ten stereotyp. Pewnie każdy rodzic tak sądził, a moi nigdy się nie przyznali do tego, że chcieli, bym była najlepszą studentką, która wyjdzie za najlepszego... kogoś, kto miałby dużo pieniędzy. Cóż, marzenia nie zawsze pokrywały się z rzeczywistością, a ja skończyłam w pokoju porucznika, który wczoraj powiedział mi, że na mój widok zrobiło mu się ciasno w spodniach. Przełknęłam ślinę, czując mocny ucisk w podbrzuszu. Wolałam, by więcej nie pił. Nie chciałam, by mówił mi takie rzeczy, nic z tym nie robiąc. Oczywiście wolałam sobie wmówić, że wcale nie oczekiwałam, że w końcu coś zrobi, nie, skądże. – W zamian spotykałam się z Tobiasem, który wcale nie dążył do założenia rodziny, a szczególnie do tego, by mieć tuzin dzieci.
- Ale mówiła pani, że ma pani córkę. – zauważyłam, przypominając sobie całą przedwczorajszą konwersację, która zdawała mi się być daleka i odległa. Dni mijały tutaj jak leniwe chmury na niebie, kiedy nie było wiatru. A ja wciąż nie wiedziałam, jaką mieliśmy datę.
- A no mam. – zgodziła się ze mną, a ja zmarszczyłam czoło, chyba znów zaczynając się w tym wszystkim gubić. Zresztą nie było się czemu dziwić, każdy mnie tutaj raczył okrojoną wersją jakiejkolwiek informacji, a z tego nie można było zbudować ani jednej stosownej i realistycznej wizji tego, co wokół mnie się działo. A już szczególnie nie potrafiłam ogarnąć porucznika. – Bo w końcu do niego dotarło, że tego chce. Był naprawdę fantastycznym ojcem. – dodała z dumą. – Może dla innych był oschły, zimny i wyniosły, ale dla mnie i dla córki był idealny.
- I mówi pani, że był wojskowym? – drążyłam, nie wiedząc czemu się tak uparłam, by wyciągnąć cokolwiek od kogokolwiek. A może po prostu nie miałam z kim rozmawiać? Dogadywałam się lepiej ze starszymi i pan Antoni był tego świetnym przykładem. Zacisnęłam powieki, gdy przypomniało mi się, że już nie było go na tym padole. Nie zasłużył sobie na taką śmierć. Nikt sobie nie zasłużył na to, co się z nim działo. Łącznie ze mną.
- Tak, zdecydował się na karierę wojskową i strasznie się o to pokłóciliśmy. Wiesz, właściwie porzuciłam dla niego wszystko, a on nagle sobie ubzdurał, że mnie zostawi i będzie przyjeżdżać co kilka miesięcy. Bzdura. – mruknęła pod nosem, jakby wciąż to przeżywała, choć pewnie to było ponad czterdzieści lat temu. – Nie można zjeść ciastko i mieć to samo ciastko w dłoni, Pia, a jemu się chyba wydawało, że ma całą piekarnię dla... – urwała, gdy tak samo chyba jak ja dojrzała zmierzającą ku gabinetowi pielęgniarskiemu  krępą blondynkę pewnie po trzydziestce z prostokątnymi okularami na nosie.
- Przepraszam, pani Mario, że przeszkadzam, ale musimy wziąć do siebie tę tu. – skinęła na mnie głową, a ja poczułam potrzebę uniesienia kciuka w jej stronę za te genialne nazwanie rzeczy po imieniu. A właściwie, gdyby chcąc się przeczepić, to raczej byłoby to dokładnie na odwrót. Zostałam nazwana rzeczą. – Jest tutaj pięć dni, aż się dziwię, że jeszcze nie zarosła jej... – odchrząknęła znacząco, a Maria wybuchnęła śmiechem, mając zupełnie za nic to, że wszyscy mnie tutaj obrażali. Oni wszyscy byli zdecydowanie zbyt dosłowni, do cholery! Przecież w tej sali było pełno mężczyzn! Już wystarczyło, że porucznik znał każdy szczegół mojego ciała, pomijając wewnętrzne partie, ale inni nie musieli tego wiedzieć!
- Tylko skończę, poczekasz? – gdy blondynka skinęła głową, zapadła lekka cisza, którą miałam ochotę przerwać głośnym prychnięciem. One były jakąś kpiną. – Porucznik wie?
- Powinien wiedzieć? – blondynka zmarszczyła czoło i wyobraziłam sobie, że Maria przewróciła oczami, co byłoby całkiem poprawną odpowiedzią na pytanie. Człowiek by pomyślał, że plotki rozchodzą się tu z prędkością światła, a ta kobieta nie wiedziała, że byłam prywatną „rzeczą” Kaulitza, którą musiał mieć ciągle na oku, a jeśli nie on, to zaufani ludzie. Nawet ja to wiedziałam, choć kompletnie nie rozumiałam.
- Isabel, ta przeurocza pani, którą chcesz zabrać, jest pod obsesyjną opieką naszego porucznika. Zabił przez nią pana Wittwera. – powiedziała lekko Maria, a blondynka wytrzeszczyła oczy nie bardziej niż ja. – Ponoć ją dotykał, tak było, Pia? – klepnęła mnie delikatnie w zdrowe ramię i nie zdołałam się powstrzymać przed gwałtownym dreszczem, który przeszył moje ciało. Nie, przecież ja nie widziałam, żeby kogokolwiek zastrzelił, czy co... Och, cholera, zaraz.
- Mówi pani o tym mężczyźnie, który mnie... w stołówce? – wydyszałam niemal piskliwym głosem, nie mogąc przestać wytrzeszczać oczu, a kobieta, która miała na imię Isabel, patrzyła na mnie prawie z przerażeniem wymalowanym na twarzy, jakby miała przed sobą potwora.
- A zabił ich więcej i o czymś nie wiem?
- Ale przecież on tylko... Znaczy... Może to nie było „tylko”, ale on przecież... uderzał głową w talerz... – plątałam się, czując tak silne zawirowania i ból w żołądku, że zrobiło mi się niedobrze. Znów miałam przed oczami jego zmasakrowaną twarz i to było niczym koszmar, który wolałam bezpiecznie zatrzymać na tyłach świadomości to tak długo, jak to tylko było możliwe.
- Skarbie, pan Wittwer miał całą kość nosową wbitą w mózg, zgon na miejscu. Całkiem sensowne, że stało się to przez uderzanie głową w talerz, nie sądzisz?
Moje i Isabel spojrzenia się skrzyżowały i już wiedziałam, że mnie nie ruszy, póki porucznik nie wróci i nie wyda pozwolenia. Boże, on zabił przy mnie człowieka dlatego, że mnie dotykał. To przekraczało moje umiejętności myślenia, do kurwy nędzy! Uniosłam dłonie, by zakryć twarz i odetchnęłam spazmatycznie. Groził mi i mnie obrażał, ale zabijał dla mnie ludzi i to, do kurwy nędzy, całkowicie dosłownie! Z jakiegoś irracjonalnego powodu tracił swoich żołnierzy!
- Nie rozumiem... – jęknęłam żałośnie, choć wcale nie miałam zamiaru powiedzieć tego na głos. Co kogokolwiek to interesowało? Tylko mnie. Ciężko było żyć ze świadomością, że człowiek, z którym mieszkałam w jednym pokoju, mordował ludzi z mojego powodu. Wcale nie miał obsesji na moim punkcie. Nie można było mieć obsesji po jednym dniu. Czego on ode mnie chciał, do cholery? Przecież nie mógłby chcieć robić to tak po prostu za darmo. Tyle zdążyłam się dowiedzieć o nim, że na pewno nie był takim typem człowieka.
- I zapewniam cię, że jeszcze długo nie zrozumiesz. – odpowiedziała mi Maria, wcale mnie nie pocieszając. – W porządku, skończyłam.
- Pani chyba nie myśli, że ja się z nią gdziekolwiek teraz ruszę? – obruszyła się Isabel, potwierdzając moje przypuszczenia. – Ona jest jak bomba zegarowa. – wskazała na mnie oskarżycielsko palcem i pomyślałam sobie, że to było miłe, że albo mnie tutaj traktowali jak śmiecia, albo chcieli mojej śmierci, albo zachowywali się tak, jakbym była trędowata. Wiedziałam, że nie było sensu szukać tutaj jakiejkolwiek sprawiedliwości, a właściwie powinnam się cieszyć, że jeszcze żyłam, skoro byłam w obozie wroga i nie robiłam za czyjąkolwiek kurwę, ale... Ja chyba żądałam zdecydowanie za dużo jak na mój status, prawda? Powinnam siedzieć cicho. Powinnam przytakiwać, być grzeczna i posłuszna. Szkoda tylko, że mój charakter na to nie pozwalał, co było dziwne, bo odkąd pamiętam, zawsze milczałam wtedy, kiedy była taka potrzeba, a robiłam zupełnie co innego. Ale tutaj? To wszystko było zupełnie nierealistyczne. Ledwo wierzyłam, że umiałam w ogóle reagować na wszystko w taki sposób. Znów miałam mętlik w głowie, choć naprawdę starałam się o tym nie myśleć. O niczym nie myśleć. Tylko jak długo tak pociągnę?
- Jest całkiem miłą bombą zegarową.
Zwiesiłam głowę, wzdychając ciężko. Fantastycznie, po prostu fantastycznie. Przetarłam dłońmi twarz, zbierając się w sobie, czując się w tym samym czasie kompletnie zrezygnowana. To była walka z wiatrakami. Próbowałam ich wszystkich przekonać, że byłam normalna, ale to mijało się z celem, bo przecież oni byli moimi wrogami, a ja byłam dla nich człowiekiem, którego należało zabić, a nie akceptować. Chciałam na siłę zlać się z tłem, a przecież to było niemożliwe. Chciałam czegoś od porucznika, choć nie byłam w stanie powiedzieć jednoznacznie, co to w ogóle było. Chciałam się zemścić na Tanji za to, że zachowywała się w stosunku do mnie w taki sposób, ale przecież ona miała prawo, kiedy to ja nie miałam prawa wystawać poza szereg. Co ja robiłam?

W miejscu, gdzie dostałam swoje ubrania, nie odezwałam się ani słowem, co – biorąc pod uwagę miny „kosmetyczek” – nie przyjęło się z ogólnym zrozumieniem. Tak naprawdę to chyba nie mogłam nikogo zadowolić swoim zachowaniem. Ja sama nie wiedziałam, jak mam na cokolwiek reagować, co było dość zastanawiające, bo człowiek naturalnie wiedział, jak miał postępować. To było takie miejsce, które nie pozwalało ci być całkowicie sobą, gdzieś po drodze zawsze wkradała się nuta surrealizmu, która potem skłaniała cię do refleksji nad samym sobą i to nie zawsze ułamek sekundy po tym, jak ów surrealizm wypadł ci z ust. Gdy zaczęłam myśleć o tym, co mówiłam i co robiłam w obecności porucznika, czy nawet wtedy, gdy go nie było, nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego tak działałam. Zastanawiałam się w kółko i w kółko, aż w końcu stwierdziłam, że dość tego. I tak zaczęłam nagle milczeć. I choć chyba nikt tego nie rozumiał, ja uznałam, że to najlepszy sposób, by nie zwariować. Nie chciałam się motać pomiędzy tym, czym powinnam być, a czym nie byłam i dotarło w końcu do mnie, że, gdy milczałam, byłam w stanie zauważyć więcej, niż chciałam, a porucznik, choć na początku patrzył na mnie podejrzliwie, doszedł chyba do wniosku, że to mu odpowiadało. Mogłam się była tego domyślić, bo on sam okazał się być naprawdę cichym człowiekiem, gdy się go nie denerwowało.
W stołówce posłusznie jadłam wszystkie posiłki, choć nie było to łatwym zadaniem, mając świadomość, że ten świr, który chciał mnie zastrzelić, ale na szczęście mu się nie udało, siedział dwa krzesła obok i czasami czułam jego mroczny wzrok na sobie. Raz tylko odwróciłam się w jego stronę, ale gdy skonfrontowałam się jawną żądzą i pogardą w jego oczach, poczułam dreszcze zimna przepływające wzdłuż mojego ciała i już nigdy więcej na niego nie spojrzałam. I gdy milczałam, analizowałam wszystko, co widziałam i dotarło do mnie, że on jednocześnie chciał mnie mieć i zabić. A to oznaczało, że musiałam trzymać się od niego z daleka za wszelką cenę i to wcale nie była czcza pogróżka, która widniała w jego brązowych tęczówkach. Jak miałam mu umknąć, gdy porucznika nie będzie? Teraz byłam bezpieczna, przynajmniej tak długo, aż nie popełnię karygodnego błędu i pan Kaulitz nie zapragnie nagle się mnie pozbyć. Nie miałam pojęcia, dlaczego zaczęło to do mnie wszystko dochodzić akurat po wizycie u Marii, gdy zostałam nazwana bombą zegarową. Prawda wyglądała nieco inaczej. Nie byłam bombą zegarową dla innych, a dla samej siebie i musiałam zrobić wszystko, by jak najbardziej opóźnić wybuch.
Więc milczałam, choć czasami nie było to łatwe. Skąd znalazłam w sobie cierpliwość? Nie wiedziałam. Ale w ten sposób przeżyłam cały dzień, choć zaskoczyło mnie, że porucznik nie żądał ode mnie, bym mu cokolwiek zaśpiewała na dobranoc. Potem do mnie dotarło, że przecież był trzeźwy, a to mogło wiele tłumaczyć, jak nie wszystko. Następny dzień zaczęłam od rozmowy z Marią, bo porucznik nawet się do mnie nie odezwał. W taki sposób minęło kilka dni, a ja w końcu zaczęłam się zastanawiać, czy wszystko było ze mną w porządku, skoro zaczęło mnie to trochę drażnić. Zdecydowałam jednak, że nie odezwę się do niego, a gdzieś po drodze zaczęłam to uznawać za jakiegoś dziwnego rodzaju zakład pod tytułem „kto pierwszy zacznie mówić”. Były basista cztery dni po mojej wyjątkowo bolesnej depilacji zaczął patrzeć na nas jeszcze bardziej podejrzliwie i komentować kompletnie niezgodnie z rzeczywistością. Bo nie, nie byliśmy kochankami, do cholery. Byłam nietykalna, nawet dla porucznika – z jakiegoś powodu. Wmówiłam sobie, że to dobrze, choć dziwne sensacje w podbrzuszu na myśl, że mielibyśmy dzielić łóżko i nie tylko, chciały mnie wyśmiać. Właściwie to robiły. Ale ja dalej szłam w zaparte, tak samo jak szłam w zaparte z wmawianiem sobie, że moja rodzina żyła i miała się dobrze. Wiedziałam, że to mało możliwe, ale, gdy tylko to do mnie dochodziło, czułam wzbierającą panikę i histerię, więc natychmiast zmieniałam tor myśli, co z powrotem zapędzało mnie w róg, którym okazywał się temat porucznika. Ostatecznie uznałam, że to było najlepszy pomysł, choć wcale nie był taki dobry. Z drugiej strony, kiedy nie mogłam wychodzić z pokoju i jedyne, gdzie jeszcze się pojawiałam to korytarz, stołówka, sala chorych i pralnia na parterze, nie mogłam uczepić się innych tematów, bo ich po prostu nie było. Byłam skazana na notoryczne przemyślenia dotyczące Kaulitza. Minęło dwanaście dni, od kiedy pojawiłam się w tym wielkim budynku, który nawet nie pamiętałam, jak wyglądał z zewnątrz, gdy porucznik przyszedł do pokoju jakieś pół godziny po tym, jak opuściła mnie sprzątaczka, która pojawiała się raz na tydzień i rzucił coś na moje łóżko, a moje oczy rozszerzyły się znacznie, gdy zobaczyłam na kołdrze leżący klucz i spojrzałam zdezorientowana na Kaulitza, który stanął na środku pokoju z wyzywającą miną, krzyżując ręce na piersi. Potrząsnęłam głową, mając irracjonalną ochotę strzelić sobie w twarz, gdy zrozumiałam, że on też wziął ten niepisany zakład na poważnie. Odetchnęłam spokojnie i wyprostowałam się.
- Dlaczego dostałam klucz? – spytałam w końcu, a on uśmiechnął się z zadowoleniem, mrużąc oczy, przez co nabrałam wrażenia, że miałam przed sobą ubawionego człowieka tym, że złapał w końcu zwierzynę w swoją pułapkę. Wzdłuż kręgosłupa przebiegły mi delikatne dreszcze, sama nawet nie wiedziałam czemu. Wszystko to było zupełnie nielogiczne.
- Zmiana planów, wyjeżdżam za dwa dni. – odparł, wzruszając ramionami, przestając się uśmiechać. Ja za to wyprostowałam się jeszcze bardziej, zdając sobie sprawę, że, gdy jego nie będzie, nie będzie też nikogo, kto nie chciałby mnie martwej. Złudne poczucie bezpieczeństwa zniknie, a ja zostanę pożarta przez potwory. Skrzywiłam się, gdy serce zabiło mi boleśnie z wyraźnego niepokoju, które mnie ogarnęło. – Muszę cię oprowadzić, byś wiedziała, gdzie co jest i wiedziała, co zrobić i kogo szukać w razie problemów. Nie oszukujmy się, Gustav wciąż ma na ciebie ochotę. – dodał, cmokając i machnął na mnie ręką, gdy ja nagle poczułam nieprzyjemne zawirowania w żołądku i dreszcze, które tym razem wcale nie były miłe. Nie chciałam, żeby wyjeżdżał, ale przecież nie mogłam nic z tym zrobić. Och, cholera... Zaraz, Gustav? – Chodź. – rozkazał, a ja zamrugałam idiotycznie powiekami. Gustav. Gustav Schäfer. Perkusista.
Nie obchodzi mnie, że kiedyś się przyjaźniliśmy, jasne?
To perkusista jego zespołu. O mój Boże...
Zsunęłam się z łóżka, zabierając zaskakująco mocno drżącą dłonią klucz, by wsunąć go do przedniej kieszeni i ledwo udało mi powstrzymać przed zaliczeniem efektownego upadku, gdy próbowałam szybko założyć sandałki. Przecież on kiedyś zdawał się być takim miłym człowiekiem! Oni wszyscy!... Odetchnęłam, zaciskając usta w cienką linię, gdy wyszłam za Kaulitzem na korytarz. Musiałam przyjąć pewne sprawy za oczywiste. Nie mogłam ich roztrząsać, jeśli nie chciałam popaść w histerię. Łzy by mi w niczym nie pomogły, a złe samopoczucie wcale nie byłoby przydatniejsze. W porządku, gitarzysta był przerażającym porucznikiem, basista dziwnym sierżantem, perkusista człowiekiem, który chciał mnie zgwałcić, a wokalisty wciąż nigdzie nie widziałam. Niech tu szlag, nic tu nie było w porządku!...
Zeszliśmy na sam dół i wyparłam przerażające fakty ze świadomości, gdy dotarło do mnie, że w końcu minęliśmy wejście do sali szpitalnej i ruszyliśmy dalej, a ja w końcu dowiedziałam się, gdzie dokładnie był ostry dyżur (po prawej stronie, zaraz za salą) i mieściło się przed głównym wejściem do budynku. Nie byłam w stanie tego nazwać jednym słowem, ale kilka biurek i długa lada, przy której siedzieli ludzie ze słuchawkami na uszach z oczami wbitymi w laptopy i komputery, pozwoliły mi pomyśleć, że to być może było miejsce, gdzie przepływały informacje na temat obecnego stanu wojny na świecie. Gwar, który roznosił się nad biurkami tylko to potwierdzał, a salutowanie ku porucznikowi dało mi do zrozumienia, że nie było tam nikogo wyżej postawionego, niż Kaulitz. Kilkanaście kroków dalej buchnął we mnie ciepły, wiosenny wiaterek i z wrażenia zakręciło mi się w głowie. Wyszłam na dwór, mijając żołnierzy, którzy już prawie przestali zwracać na mnie uwagę. Zaczerpnęłam czystego i orzeźwiającego powietrza i niemal jęknęłam z ulgi, gdy poczułam promienie słońca, które świeciło na mnie wprost z bezchmurnego nieba. Byłam na dworze i nie miałam pojęcia, dokąd szliśmy, ale nawet mnie to nie interesowało, bo czułam się tak, jakbym w końcu została wypuszczona z klatki i dostałam pozwolenie, by się wybiegać. Szłam prawie dziarsko za Kaulitzem i nawet nie drgnęłam, gdy w powietrzu usłyszałam strzał. To było doprawdy nieprawdopodobne, że w takim miejscu wiedziałam, że byłam bezpieczna. Przed sobą widziałam dwie wieże wartownicze ustawiona po obu stronach bramy wjazdowej, a przy ogrodzeniu dwóch żołnierzy z owczarkami niemieckimi na smyczy, którzy powoli przesuwali się wzdłuż siatki, rozglądając się bacznie, trzymając w pogotowiu broń, którą mieli przewieszoną przez ramię. Za ogrodzeniem, zaraz za wieżami, gdzie rosły już wysokie drzewa, dostrzegłam po obu stronach ściany i zmarszczyłam czoło, zastanawiając się, co takiego mogło tam być, że musiało być zabunkrowane drzewami, bujną roślinnością, ale nie miałam zamiaru o to pytać. Podążałam za Kaulitzem i zaczęłam się gubić w tym, co on chciał mi pokazać, skoro tylko szedł. Skręciliśmy w prawo, trzymając się raczej ściany wielkiej twierdzy i gdy zadarłam głowę do góry, zostałam kompletnie wybita z rytmu przez to, co zobaczyłam. Ściany były w gorzej, niż opłakanym stanie. Szare, popękane, gdzieniegdzie obsypane, odkrywające pod spodem pruski mur, w niektórych miejscach porośnięte bluszczem. Miałam obok siebie kompletną ruderę, a gdy spojrzałam jeszcze wyżej, dostrzegłam kawałek dziurawego dachu. Nie rozumiałam. Przyspieszyłam, gdy zauważyłam, że zwolniłam tempo i Kaulitz trochę się ode mnie oddalił. Pod oknami leżał gruz, rzucający się w oczy na tle zielonej trawy, która porastała prawie całą pustą przestrzeń, bo od bramy do miejsca, do którego najwyraźniej zmierzaliśmy biegła droga z wyraźnym zaznaczeniem śladów kół. Wciąż nie wiedziałam, dokąd szliśmy. Zza rogu dobiegło mnie znacznie więcej męskich głosów i mimowolnie się spięłam, wciąż mając problem z tym, że miałabym się poruszać pomiędzy mężczyznami, którzy tutaj naprawdę myśleli tylko o dwóch rzeczach – seksie i zabijaniu.
Za rogiem znalazłam się przy garażach. Kilkadziesiąt metrów garażów, jeden za drugim, otwierane dzięki dwuskrzydłowym wielkim bramom. Większość była otwarta, widziałam w środku ubrudzonych mechaników, rozmawiających między sobą, a gdy tylko nas dostrzegli, natychmiast zamilkli i wrócili do swojej pracy. Ciężarówki, wojskowe jeepy, dalej nawet czołgi. Do moich nozdrzy doszedł zapach smarów i odwróciłam wzrok, gdy przypomniał mi się tata. W tym samym czasie gdzieś za sobą usłyszałam krzyki i jakiś hałas, który nie do końca mogłam do czegokolwiek przyrównać i zatrzymałam się mimowolnie, tak samo jak porucznik.
- Mamy niezapowiedzianego gościa. – oznajmił ponuro i natychmiast zawrócił, maszerując równym tempem, aż musiałam zerwać się do biegu, by nadążyć. Niepokój wzrósł i złapałam się za żołądek, który ścisnął mi się w nerwach, które objęły moje ciało. Co to znaczyło, że przybył ktoś niezapowiedziany? Czy to znaczyło, że to był ktoś, kto nie był tu mile widziany? Chciałam wiedzieć. Minęliśmy z powrotem róg i Kaulitz zatrzymał się gwałtownie, a ja na szczęście tym razem zdołałam zawczasu zareagować, zanim znów na niego wpadłam. Wyjrzałam zza jego ramienia i zmrużyłam oczy, próbując dokładnie przyjrzeć się wjeżdżającemu na teren bazy opancerzonemu jeepowi wojskowemu. To musiał być ktoś ważny, a sztywno wyprostowany porucznik mówił sam za siebie.
- Och, kurwa mać. – syknął, gdy samochód się zatrzymał kilkanaście metrów przed wejściem, silnik zgasł, a tylne drzwi się otworzyły. Kaulitz odwrócił się w moją stronę tak gwałtownie, że podskoczyłam, napięta jak postronki. Nie podobało mi się to, że tak zareagował. To wcale nie oznaczało nic dobrego, a skoro on był zdenerwowany, to ja... – Nie nawiązuj z nim kontaktu wzrokowego. Idź prosto do pokoju. – rozkazał poważnie i nie trzeba było mi dwa razy powtarzać. Nie wiedziałam, o co chodziło, ale jego stężałe mięśnie twarzy wyraźnie dały mi do zrozumienia, że nie należało się sprzeczać. Pokiwałam głową, upewniłam się, że miałam klucz w kieszeni i z sercem w gardle ruszyłam w stronę wejścia głównego, starając się nie odwrócić w stronę samochodu. Kątem oka jednak zauważyłam wysiadającego z samochodu starszego mężczyznę w mundurze, który jednoznacznie skreślił go z listy żołnierzy i coś przekręciło mi się w żołądku, gdy zobaczyłam jego pomarszczoną twarz, perfidny uśmieszek, mroczne spojrzenie i dumnie uniesiony podbródek. Przeczesał wzrokiem otoczenie i przyspieszyłam kroku, czując zimny pot na plecach, gdy mnie zobaczył. Przełknęłam ślinę i, chociaż miałam wyraźny zakaz, spojrzałam w jego stronę i wtedy już wiedziałam, że ten człowiek nie był dobry. Ulokował na mnie swoje świńskie oczka i uśmiechnął się obleśnie, a ja się wzdrygnęłam, potykając się o swoje nogi. Poczułam mdłości, gdy patrzył w moją stronę, ale nie mogłam oderwać od niego wzroku.
- Generale Schetzer! – usłyszałam za sobą głos Kaulitza i prawie wpadłam na jakiegoś żołnierza, który nagle pojawił się w moim pobliżu. To wytrąciło mnie ze skupienia się na gościu i sapnęłam, gdy w końcu udało mi się przerwać kontakt wzrokowy. – Cóż za niespodzianka!

- Widzę, że nowe suki dojechały? – spytał chrapliwie przybyły mężczyzna i popędziłam na złamanie karku do środka, by zniknąć z zasięgu jego osoby. Wyjątkowo bolesny ścisk w żołądku powiedział mi, że najbliższe dni nie zapowiadały się dobrze. I bezpiecznie.

~~~~

Ewelina - Generał jest dziwny! :) 
Sparkle - Lena i jej miłość do samochodów? Chyba czegoś nie ogarnęłam xD I swoją drogą ja też wciąż nie ogarniam Pii i jej zacnego zachowania, choć wciąż zwalam to na to, że przez tych czubów nie da się normalnie reagować na nic. Ja pewnie bym srała się w kącie gdzieś albo pod łóżkiem... o.O Ale w końcu zaczęła milczeć, kiedy trzeba!
Oliv - Ach, ach, generał w takim razie nie dość, że nie jest monogamistą, to jest starym dziadem, który sądzi, że skoro jest generałem, to może wszystko. Domyśl się xD
Effie - Izi, izi, nie zabijam za to xD
Monika - Będzie fajnie, jak wyjedzie :)
Klaudia L - Pia doznała jakiegoś olśnienia czy coś. I tak, ta relacja między nią, a porucznikiem jest dziwaczna. Ale przynajmniej wiadomo, do czego zmierzają. Chyba xD I bluzganie to zło, wstydź się!

11 komentarzy:

  1. Generał mnie przeraża. Nic mądrego nie wymyślę. Przepraszam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobra. Garaże, smary... Już czułam w powietrzu Lenę i jej miłość do samochodów, ale nie. Kaulitz nie zaprezentował jej swojego Audi i nie rzucił, że w razie czego może je sobie pożyczyć. No cholera jasna, zawsze musi byc nie po mojej myśli xD
    Miałam zamiar napisać coś sensownego, ale ten generał kojarzy mi się z czymś o czym pisałaś na fb i nie zapowiada się to zbyt przyjemnie. Własciwie chciałabym móc przeczytać już ciąg dalszy, bo na pewno coś będzie się dziać, ale po doświadczeniach z Leny już czuję to okropne uczucie podczas czytania rozdziałów bez Kaulitza. Niech on nigdzie nie jedzie... xD
    A, no i jeszcze jedno. Dziś na polskim rozmawialiśmy o Marku Edelmanie i wszystkim, co związane z medycyną w czasie II wojny, nie tylko tą, nazwijmy to, "pozytywną", ale ogólnie. I przypomniała mi się ta zmarła kobieta na jednym z łóżek. I puff w Auschwitz. I ogólnie to wszystko. Cholera, na prawdę nie ogarniam Pii. Ja na jej miejscu nie mogłabym zachowywać się normalnie.
    Aleeee to nieważne xD
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Z góry zakładam, że nie lubię generała i wnosi on sporo kłopotów (o czym wie również pan porucznik) i przeraża mnie zdanie o nowych sukach, czyżby poszukiwał sobie nowej? A jeśli wybierze Pię? A przecież jako generał jest wyżej niż porucznik i ma prawo wydawać mu rozkazy. Coś czuję niebezpieczeństwo. Jestem ciekawa co chciał jek pokazać porucznik nazewnątrz. Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę źle to sformuowałam ; ) Czyżby poszukiwał kolejnej, albo zechciał zabawić się właśnie z Pią?

      Usuń
  4. Próbuję nadążyć za komentowaniem, a tu się nie da! :c :D
    Przepraszam, ale w tygodniu za bardzo nie mam czasu i nie będziesz dostawała ode mnie długich recenzji. :c
    Ale rozdział świetny! < 3 :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Ty to wiesz kiedy dodać kolejny odcinek :D / awww . Cos czuje, ze jak nasz gwiazdor wyjedzie to moze byc ciekawie ! ahh co ja mowie .. na pewno bedzie ciekawie ! tylko nie wiem czy w pozytywnym znaczeniu czy raczej negatywnym ^^ a cos, czuje ze raczej w tym drugim xd

    OdpowiedzUsuń
  6. Kurwa, nie dodało mojego komentarza :/
    Tak więc!
    Maria jest tu dla Pii Aniołem Stróżem, taka kochana ciocia! :)
    Po dzisiejszym odcinku doszłam do wniosku, że jednak nasza kobietka się wystraszyła i powstrzymuje się od niepotrzebnych komentarzy. Ale "ciche dni" z Porucznikiem?! Do tego jeszcze daje jej klucze niczym w związku z długim stażem! :D
    Ale ten Generał mnie wkurwił (wiem, że się nabluzgam). Stare próchno, któremu z trudem staje :/ Czuję, że będzie się działo jak Porucznik wyjedzie. To będzie makabra dla Pii...

    OdpowiedzUsuń
  7. No to teraz współczuje biednej Pii bedzie miała piekło już to czuje lepiej z pokoju nie wychodzić ..

    OdpowiedzUsuń
  8. Kocham Pię, Marię i Porucznika :D Generał skojarzył mi się z takim wstrętnym żulem z tramwaju jakiego dziś widziałam :D. Iii jest świetnie ale to już wiesz xD
    Pozdrawiam,
    Claudia

    OdpowiedzUsuń
  9. Maria podbiła moje robaczywe serce:D Jedyny, póki co, jasny punkt w tej jej fatalnej sytuacji. Jeszcze trochę i zostaną bff. A no i Hagen, nie zapominamy o nim i jego dresie.
    Pia ma szczęście, że trafiła na porucznika, przynajmniej jest nietykalna dla innych samców:D Bycie bombą jest takie wygodne. Reakcja Kaulitza na to, że pierwsza się odezwała była taka dojrzała, taa:D jak bachor. Zabawne to było. Tylko ten generał… obleśny stary perwers, blech. Niech zginie śmiercią tragiczną… i bolesną i haniebną, ewentualnie:D
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  10. Zastanawia mnie to, gdzie ten pan porucznik się wybiera. I to, kim on jest!? Bill czy Tom? Bill czy Tom? Pia uważa, że Tom, ale może to jednak Bill? Mogłabyś już to wyjaśnić, bo nie wiem, co mam myśleć :P
    Odcinek genialny, jak zwykle. Tylko trochę krótki!
    I czemu ten facet, który przyjechał w odwiedziny, tak się patrzył na Pię? Chętny jakiś na nieprzyzwoite zabawy, czy jak?
    Idę do następnego.

    OdpowiedzUsuń